Marzenie znalezienia się choć na chwilę w Amazonii chodziło za nami bardzo długo, aż wreszcie 3 lata temu udało nam się zajechać do jej ekwadorskiej części, a dokładnie odwiedzić rezerwat dzikiej przyrody Cuyabeno. Wycieczkę 3-dniową wykupiliśmy w Banos i w cenie 160USD mieliśmy wliczony cały pobyt z wyżywieniem, noclegiem, przewodnikiem, ubezpieczeniem, transportem włącznie z dojazdem nocnym autobusem do Lago Agrio skąd miała tak naprawdę rozpocząć się wycieczka do dżungli. Oczywiście turystom bardzo zawyża się ceny, zwłaszcza tym nie mówiącym po hiszpańsku. Ja, jako, że mówię po hiszpańsku dość płynnie, mogłam tak naprawdę więcej utargować i miano do mnie o to pretensję, że walczę o jak najlepszą ofertę. Jak dokładnie wyglądała nasza przeprawa przez dżunglę i 3 dni tam spędzone, co zobaczyliśmy, a czego nie zobaczyliśmy mimo zapewnień, znajdziecie poniżej.
W Banos kobieta z biura Marco-Polo Tours zapewniała nas, że w dżungli spotkamy w ciągu najbliższych wtedy 3 dni m.in. takie zwierzęta jak: kajmany (duże czarne krokodyle), różowe delfiny, anakondy, małpy, papugi, tukany i inne egzotyczne ptaki oraz masę interesujących owadów i roślin. W planie wycieczki była również kąpiel w Amazonce, nocne wyprawy do dżungli łodzią i pieszo, poznanie tzw. społeczności Siona żyjącej na tamtych terenach i odbycie spotkania z tamtejszym szamanem, jak i również inne drobniejsze atrakcje jak: odpoczywanie na hamaku w sercu dżungli, wspinanie się po lianie, skosztowanie żyjących kwaśnych mrówek z drzewa, zobaczenie Amazonki z najwyższego punktu, zachód słońca itd. Jak dojechaliśmy nocnym autobusem do Lago Agrio w biurze na miejscu zaczęła się lekka ”przepychanka”. Dlaczego? Otóż okazało się, że ustalenia co do wycieczki do dżungli, które były nam jasno przedstawione w Banos różniły się od tego, co nam powiedział własciciel biura w Lago Agrio… Normalna cena za dzień pobytu w dżungli podawana na miejscu w Lago Agrio to 50USD i jeszcze w tym nie były zawarte wszystkie wymienione przeze mnie atrakcje jak np. odwiedzenie wioski społeczności Siona… Wkurzyłam się, bo pomimo rozbieżnosci faktem było to, że my już zapłaciliśmy za wycieczkę w Banos na warunkach, na które obie strony się zgodziły. Moja wściekłość sięgnęła zenitu kiedy powiedziano nam, że na 90% nie zobaczymy różowych delfinów, gdyż poziom wody w Amazonce na tym terenie znacznie spadł w tamtym czasie ze względu na przeważającą suszę, a delfiny lubią głębsze wody… Czyli te zajebiste filmiki, które nam pokazywała baba we wcześniejszym biurze mogła sobie gdzieś wsadzić, a perfidnie kłamała, że na 100% zobaczymy ”delfines rosados”! Gostek dodał, że tak naprawdę to jedziemy w dzicz i nigdy niewiadomo co i kiedy się zobaczy, bo to nie zoo tylko dżungla. Jak najbardziej miało to sens, ale nie zmieniało naszego stopnia wkurzenia :/
Ostatecznie jesli chodzi o cenę wyszło na nasze, ale na miejscu w dżungli musieliśmy się dopominać o swoje, chociażby o przejazd do tej wioski Siona, bo nagle wlaścicielowi, który z nami był tam na miejscu ”zapomniało się” o tym punkcie wycieczki… A tak swoją drogą w to miejsce zabrał nas jakiś chłopek, a nie nasz zarąbisty przewodnik, Javier, i mieliśmy wrażenie, że przyjechaliśmy tam tylko, żeby to odbębnić. Jakis gość z wioski dosłownie przebrał się za szamana i rzekomo odprawiał rytuały. Byliśmy tam z Niemcem i 2 Ekwadorczykami, którzy też wykupili tę wycieczkę i oni twierdzili, że boją się szamanów i takich rytuałów i traktowali to spotkanie poważnie.
My z kolei z Michałem widzieliśmy jak po cichu facet, który nas tam przywiózł cos szeptał do jednego starszego Pana z wioski, a potem zobaczyliśmy go w przebraniu szamana… Masakra.. Był to efekt naszego zapytania: ”Gdzie w ogóle jest teraz szaman? Gdzie są inni mieszkańcy wioski?” jako, że było ich tam niewielu…
Ogólnie na początku nie mieliśmy zbytniego szczęścia jeśli chodzi o spotkanie wielu zwierząt, a naprawdę Javier jako przewodnik dawał radę i to jemu jako jedynemu zależało na tym, żebyśmy jak najwięcej zobaczyli i byli zadowoleni (właścicielowi poniekąd też). Dżunglę w tej części znał jak własną kieszeń i to było widać, ale przecież zwierzęta pojawiają się różnie i w różnych miejscach.
To, co mieliśmy na wyciągnięcie ręki blisko naszego zakwaterowania to: małpy ( w sumie podczas całej wycieczki widzielismy ich chyba z 4 rodzaje), węża zielonego i żabę, która nawet wpadła do nas do łazienki w domku (w nocy światło było wszędzie wyłączane, więc jak nad ranem chciałam sięgnąć po papier toaletowy i w zamian dotknęłam tego płaza to wrzaskiem obudziłam Michała :P).
Żaba prędko nie uciekła, ale w końcu to zrobiła 🙂
Poza tym dość ciekawie przez pierwszy dzień wypadło ”nocne safari” kiedy to wyruszyliśmy na poszukiwanie owadów w lesie.
Wcześniej kąpaliśmy się w Amazonce:
Na drugi dzień byliśmy już nieco wkurzeni, a jednocześnie pełni nadziei co do wieczora, kiedy to mieliśmy szukać kajmanów, na myśl o których byliśmy pełni ekscytacji jeszcze bardziej niż jakbyśmy mieli zobaczyć różowe delfiny. I tutaj nie mogliśmy być zadowoleni bardziej niż byliśmy. To niesamowicie niebezpieczne zwierzęta, wydaje nam się, że nasz przewodnik podpłynął nawet za blisko miejsca, w którym przebywały, ale na szczęście nic się nie stało:
Mało tego, w miejscu gdzie dzień wczesniej się kąpaliśmy zaraz koło naszej łódki nagle wyłoniła się z wody paszcza kajmana łapiącego rybę w locie. Myślałam, że się posram, niesamowite przeżycie, ale też niezła jazda 😛 W nocy mnóstwo było tzw. latających i migoczących rybek nad powierzchnią laguny, było po prostu magicznie!
Tego samego dnia mieliśmy okazję też wspinać się po lianie, Javier wyszedł na punkt widokowy = drzewo :P, skosztowaliśmy żywych mrówek (ta mina na zdjęciu, to nie ze względu na to, że były niedobre tylko, że tyle było w nich kwasu,a do tego jeszcze łaskotały po podniebieniu :P) i zobaczyliśmy piękny zachód słońca.
Reszta atrakcji czyli tukany, papugi i inne egzotyczne ptaki, małpy udało nam się zobaczyć praktycznie na sam koniec 🙂 Mamy zdjęcia niektórych ptaków. Niestety tukanów i papug nie uchwyciliśmy, bo szybko nam śmignęły przed oczami i były w dość dużej odległości od nas.
Również na sam koniec udało nam się zobaczyć anakondę, co prawda była to anaconda baby, ale to i tak zawsze coś 🙂
Zdecydowanie to, czego nie zapomnimy to pełne kupy śmiechu wieczory z naszą ekipą, pyszne jedzenie, zachody słońca nad laguną, nocne eskapady do dżungli no i oczywiście gigantyczne kajmany czarne! Wiecie, że najdłuższe osobniki mogą mierzyć nawet 5m? Słyszelismy nawet o 7 metrach, ale nie znaleźliśmy na to nigdzie potwierdzenia.
Ogólnie mimo naszych mieszanych odczuć, cała wycieczka okazała się niezapomnianym przeżyciem. Zdecydowanie wyznajemy zasadę, że zawsze trzeba walczyć o swoje, zwłaszcza w takim kraju jak Ekwador.
Już niejeden raz spotkaliśmy się ze zdzierstwem i nieuprzejmoscią mimo tego, że zawsze miło podchodziliśmy do lokalsów i chcielismy się z nimi integrować, co powinno być teoretycznie łatwe dzięki temu, że mówię po hiszpańsku. Z wieloma Ekwadorczykami jednak się nie dało, czego nie możemy powiedzieć o Javierze 🙂 :
Super się czytało i oglądało zdjęcia . Jedziemy tam właśnie pod koniec grudnia . Mój mąż jest Ekwadorczykiem ,więc mam nadzieję ,że będzie dużo łatwiej . Pozdrawiam.
Dziękujemy:) oby tak było:) niby Ruda mówi biegle po hiszpansku, ale inaczej zawsze ”swój” na swojej ziemi,a nie Europejka 😀 trzymamy kciuki!
Super. Postaramy się wykorzystać Wasze doświadczenia, gdy skończą się ograniczenia bo ten kierunek jest w naszych planach…
Dzięki, Jerzy! Co prawda wpis trochę stary,ale pewne rzeczy i tendencje na pewno się nie zmieniły:) pozdrowionka dla Was!