Nasza podróż do Kenii na własną rękę była niezłym hardcorem. Od samego początku jeszcze przed wyjazdem mieliśmy niezłe przejścia rezerwując wycieczkę na safari do Parku Narodowego Amboseli. Zaliczki nigdy nie odzyskaliśmy (mimo naszych prób i różnych sposobów), a dzień przed przylotem do Kenii poinformowano nas, że agent z biura podróży nie odbierze nas z lotniska w Nairobi po 3 w nocy jako, że odwołuje wycieczkę.. Z lotniska mieliśmy udać się na jednodniowe safari i być potem odwiezieni na nocny pociąg z Nairobi do Mombasy. Mało tego mój bagaż nie doleciał (utknął przy przesiadce w Turcji), więc ani ciuchów ani butów czy kosmetyków nie miałam przez 2 dni i tak bujałam się w jesiennych ocieplanych traperach 😉 Ciuchy potem już brałam od Michała.
Jak to się więc stało, że nasza wycieczka na safari doszła do skutku? Po ogromnym zawiedzeniu biurem Sojourn Safaris Ltd prowadzonym przez Roberta Muhuhu Kamau, udało nam się zdobyć szybki kontakt jeszcze będąc na lotnisku w Warszawie do JT Safaris prowadzonego przez Juliusa, który odebrał nas przed 4:00 rano z lotniska swoim jeepem, zawiózł do parku Amboseli (odległość jest spora, trwało to 3,5-4h), potem zabrał na lunch do przyjemnego resortu na safari, a następnie ponownie wyruszył z nami na safari i odwiózł nas w kierunku Nairobi tak, żebyśmy mogli zdążyć na nocny pociąg do Mombasy (który, tak na marginesie, spóźnił się tak naprawdę 12h! więc noc spędziliśmy na dworcu).
Za wycieczkę zapłaciliśmy niemało, bo 200USD/os, w czym było wliczone wszystko, tzn. transport, kierowca i przewodnik 2 w jednym, lunch, wstęp do parku, a samochód mieliśmy tylko dla siebie oczywiście. Będąc w grupie wyglądałoby to zdecydowanie inaczej (przede wszystkim dużo taniej), ale nie mieliśmy wyjścia ze względu na niesprzyjające nam okoliczności. Nikt nie przewidział, że w ostatnim momencie zostaniemy ”wyrobieni” przez biuro Sojourn Safaris Ltd.
Zdecydowanie nigdy w życiu w tak krótkim czasie nie widzieliśmy na wolności tylu zwierząt.. co prawda nie udało nam się zobaczyć lwów czy tygrysów, ale i tak uważamy, że mieliśmy niezłe szczęście jak na taki 1-dniowy wypad do Amboseli, który swoją drogą słynie z malowniczego położenia z widokiem na tanzański szczyt Kilimandżaro, najwyższą górę Afryki, która nieśmiało wyłaniała się spoza chmur, a na jej tle można było zaobserwować dziesiątki maszerujących słoni:
Już przed wjazdem do samego parku było ciekawie. Afryka jest pasjonująca jako, że przemierza się dzikie tereny i w zasadzie nawet w niedalekiej odległości od drogi można spotkać takie zwierzęta jak żyrafy, osły, strusie czy zebry.
Będąc na terenie parku ciężko było zliczyć ilość słoni, które ukazały nam się przed oczami, bo z każdej strony było ich strasznie dużo. W jednym miejscu naliczyliśmy 30, ale nasz wzrok nie ogarniał reszty. Cos niesamowitego!
Spotkaliśmy mnóstwo zebr, antylop różnego rodzaju, bawołów, guźca afrykańskiego (również na zdjęciach poniżej) jak i hienę czyhającą na antylopy i zebry (patrz niżej 🙂 ).
W nieco dalszej odległości można było napotkać na hipopotamy. Lornetka była tutaj niezbędna, ale i tak udało się grube hipcie uchwycić z daleka 🙂
Gdy nadszedł czas na lunch zabrano nas do ładnego resortu położonego w głębi safari, gdzie mieliśmy również możliwość ochłodzenia się w basenie. Niestety nie skorzystałam jako, że jak się też domyślacie, mój strój kąpielowy wraz z resztą bagażu nie doleciał do Kenii..
Po drugim wypadzie po obiedzie na safari zmierzaliśmy z powrotem do Nairobi, żeby zdążyć na nocny pociąg. Pewnie ci z Was, którzy mieli do czynienia z tym miastem sami już domyślają się w jakim stresie przeżyliśmy ”przeprawę” w samym mieście przez korki tam panujące. Okazało się, że przemierzenie 1 kilometra w 45min-1h dla niektórych może być już normą. Mega zestresowani wyskoczyliśmy z jeepa z jedynym bagażem Michała, który mieliśmy i w korku dorwaliśmy 2 motocyklistów, którzy w szaleńczym tempie dowieźli nas na dworzec.
Emocje opadły, ale tylko do momentu.. jako, że okazało sięś, że nasz pociąg się spóźni. Mówiono nam, że może 2-3h, nie więcej. Po tych 3h powiedzieli nam, że opóźnienie będzie jednak dłuższe, i takie zbywanie nas i pozostałych oczekujących trwało od godz. 19:00 aż do 6:30 rano! Myśleliśmy, że oszalejemy. Kiedy w końcu wsiedlimy do pociągu, gdzie mielśsmy wykupioną full opcję z wyżywieniem, znowu emocje opadły, i znowu tylko na chwilę… po 2h jazdy, kiedy to obudziłam się i wyjrzałam przez okno okazało się, że przejechaliśmy tylko 15km i stoimy w miejscu… Mieliśmy na ten dzień rezerwację w Malindi (miasteczku na wybrzeżu, do którego mieliśmy dojechać z Mombasy). Po drodze dowiedzieliśmy się o utrudnieniach, a nawet przypadkach od lokalnej ludności dotyczących ostatnich podróży pociągiem (jechali na wybrzeże ponad 40h!). Nie mogliśmy sobie na taki stan rzeczy pozwolić jako, że zostało nam 6dni w Kenii, a 2- czy nawet 3-dniowa podróż pociągiem oznaczałaby stratę czasu.Znalazło się na to rozwiązanie:) Ale o tym przeczytacie w naszym kolejnym wpisie KLIKAJĄC TUTAJ.
Tyle stresu i adrenaliny nie mieliśmy jeszcze na żadnym 7-8dniowym wyjeździe, a na razie opowiedzieliśmy Wam tylko o 2 pierwszych dniach w podróży ! Jak widać czas w Kenii płynie zupełnie inaczej, a na każdą ”trudność” czy niedogodność Kenijczycy reagują tak samo: ”HAKUNA MATATA!”, co w języku suahili oznacza: ”No worries / Nie ma się co przejmować”. No i standardowe ”POLE POLE” – tzn. ”na luzie, wolniej, nie tak szybko”.