Odwiedzenie indonezyjskiej Sumatry miało dla nas ogromne znaczenie. Przyjechaliśmy tam właśnie dla orangutanów, które przy odrobienie szczęścia można spotkać nawet w ciągu 1-dniowego trekkingu do Gunung Leuser National Park zaczynającego się w Bukit Lawang. Chociaż ogólnie jesteśmy zwolennikami trekkingów na własną rękę, to będąc tutaj, w dżungli, byłoby czystym szaleństwem i brakiem rozsądku wybrać się na tego typu trekking bez przewodnika wiedząc, że ma się do czynienia z dzikimi zwierzętami, które w większości zachowują się agresywnie. Zdecydowaliśmy się na 2-dniowy trekking ze spaniem w namiocie, pełnym wyżywieniem, 2 przewodnikami i powrotnym raftingiem na oponach do wioski. Spotkaliśmy 5 orangutanów pierwszego dnia, niektóre osoby z naszej 7-osobowej grupy wstając na następny dzień wcześnie rano zobaczyły jeszcze jednego więcej hasającego sobie pomiędzy drzewami gdzieś w oddali 🙂 Łatwo się w nich zakochać od pierwszego wejrzenia 😉 Szczegóły naszego trekkingu i masa zdjęć poniżej.

Ceny za trekking do Gunung Leuser National Park są mocno wygórowane. Wszystkie biura podróży w Bukit Lawang twierdzą, że cena wszędzie jest taka sama i rzeczywiście prezentują praktycznie identyczne oferty. Za 1 dzień trekkingu chcą za osobę 45EUR, za 2 dni – 80-90EUR, za 3 dni-115EUR, itd. Wszyscy zgodnie wymieniają co zawiera w sobie 2-dniowa wycieczka, która nas interesowała: 1. przewodnika, 2. zezwolenie dla przewodnika na oprowadzanie grupy po parku narodowym, 3. zezwolenie dla zwiedzającego na wstęp do parku, 4. pełne wyżywienie, 5. nocleg w namiocie w dżungli niedaleko wodospadu, w którym można się kąpać, 6. tube rafting – czyli rafting na oponach wzdłuż rwącej rzeki kończący się w Bukit Lawang (normalnie mówią, że ta ostatnia opcja kosztuje dodatkowo 10EUR, ale mogą nam dać zniżkę i będzie to w cenie 80-90EUR/os.).  Cena powala! Ile można najtaniej utargować za taką wycieczkę? Najlepiej podejdźcie do jakiegoś biura podróży wieczorem przed 17-18:00, kiedy to już mają zapewne jakieś grupy na trekking na następny dzień (na trekking potrzebują minimum 3 osoby, więc mając już komplet możecie łatwiej z nimi coś utargować), albo złapcie jakiegoś chłopka z ulicy (jest dużo takich, którzy oferują trekking dosłownie za pół ceny nawet dla 2 osób). Nie powinniście zapłacić więcej niż 50EUR/os za 2-dniowy trekking mimo, że w większości miejsc powiedzą Wam, że nie da się zbić ceny.

Uważamy, że lepiej jest zdecydować się na trekking 2-dniowy jako, że nie ma nic piękniejszego jak obudzić się w głośnej dziczy, blisko wodospadu i strumyka, gdzie naokoło słychać szalejące zwierzęta. Nas obudziły 2 kopulujące się małpy w rzece przed naszym namiotem 🙂 Reszta robiła szum naokoło próbując ukraść jedzenie chłopakom, którzy nam gotowali. Przez rzekę co chwilę przemierzały warany, ale nie zbliżały się do naszego 7-osobowego namiotu, który tak swoją drogą nie był nawet zamykany.

W 1wszy dzień wyruszyliśmy o 9:00 z Bukit Lawang i najpierw mieliśmy 40-minutowy trekking lekko w górę przez ogród z lokalnymi roślinami i plantację kauczuku. Niektórzy lokalni, tak jak na Papui żują betel (indonez. pinang), który zostawia czerwono-krwisty kolor na zębach i na ustach:

Potem przewodnik oznajmił, że zaraz wejdziemy do dżungli, ale nie będziemy się poruszać głównym szlakiem, gdyż tego dnia (była to niedziela) będzie tam tłoczno, jako, że sporo lokalnych chodzi tamtym szlakiem w weekendy. Od razu zapaliła się nam czerwona lampka, a zwłaszcza jak to wyjaśnienie dlaczego idziemy przez totalne krzaczory zostało nam powtórzone jeszcze 2 razy. Jesteśmy na 90% pewni, że nikt z nas nie miał załatwionego pozwolenia na poruszanie się po parku. Nawet nie przeszliśmy przez oficjalną bramę wejściową i cały czas byliśmy prowadzeni dziwną ‘’trasą’’, owszem – było przez to bardziej dziko, ale widać było, że przewodnicy poruszali się ostrożnie i niepewnie w momencie jak gdzieś w dżungli widzieli w oddali ludzi i napotkaliśmy na 2-3 inne grupy. Zawsze macie prawo zaraz na początku trekkingu poprosić o okazanie Wam zezwolenia przewodnika i Waszego własnego – my nie zrobiliśmy tego na początku, a później już sobie darowaliśmy.


Byliśmy mile zaskoczeni podczas tego trekkingu, ale nie wiedzą jaką podzielili się z nami przewodnicy, bo niewiele tego było (spodziewaliśmy się, że dowiemy się czegoś więcej) tylko tym, jak wiele zwierząt mogliśmy zobaczyć (nie udało nam się zobaczyć gibonów ani tygrysów sumatrzańskich – te drugie widziano 6 miesięcy temu, to byłby cud je ujrzeć) i jak dobrze było zorganizowane jedzenie i jego ilość oraz nocleg we wspaniałym zakątku dżungli. Trekking był baaardzo wolny, naprawdę; ale i tak się z nas lało niemiłosiernie, zwłaszcza na początku, bo wilgotność w dżungli jest tak wysoka, że niektórzy wyglądali jak dosłownie miss i misterzy mokrego podkoszulka 😛 Po 1,5h mieliśmy przerwę na owoce. Przygotowano dla nas banany, marakuję i mandarynki. Podczas przerwy przybiegły do nas pierwsze małpy, które wyczuły jedzenie, typowe makaki. Jedna z nich była konkretnych rozmiarów:

Dosłownie chwilę po przerwie zobaczyliśmy w oddali wysoko pomiędzy gałęziami drzew pierwszego orangutana, który niebawem zbliżył się w naszym kierunku i zatrzymał  się w pobliżu. Jeden z przewodników poczęstował go jedzeniem. Osobnik był nieco agresywny. Powiedziano nam, żeby trzymać się od niego na odległość.

Przewodnicy zabierający poszczególne grupy do dżungli oczywiście się komunikują ze sobą, żeby dowiedzieć się kto mniej więcej gdzie widział niedawno jakiegoś orangutana. Tak stało się tym razem. W dżungli mieszka jedna spora rodzina orangutanów i niebawem usłyszeliśmy o Jackie, orangutanicy, która była w pobliżu z dzieciątkiem i zgodnie przez przewodników i ludzi lokalnych jest uważana za przyjaznego osobnika. Powiedziano nam, że ma zwyczaj łapać mocno za rękę jak się zbliży do człowieka, ale nie wyrządzi nikomu krzywdy. Przyszła z dzieciątkiem i drugim orangutanem będącym członkiem rodziny. Jackie podeszła właśnie do mnie i chwyciła mnie mocno za rękę. Niesamowicie było doświadczyć aż takiej bliskości tego zwierzęcia. Nigdy tego nie zapomnę.

Po spotkaniu z Jackie i jej rodziną zatrzymaliśmy się nieco dalej na lunch. Dostaliśmy pyszny nasi goreng telur (smażony doprawiony na ostro ryż, z jajkiem, warzywami i chipsami krewetkowymi) oraz ananasa:

Następnie udaliśmy się do miejsca, gdzie mieliśmy spędzić noc w namiocie. Było to niedaleko małego wodospadu i strumyka, gdzie był zrobiony mały obóz z kuchnią. Wykąpaliśmy się w wodospadzie, zostaliśmy poczęstowani krakersami, herbatą i kawą. Naokoło nas po drzewach skakały małe małpki i co chwilę kursowały 2 warany pomiędzy jednym a drugim brzegiem strumyka, a do namiotu zbliżył się larung, rodzaj czarno-białej małpy (ang. Thomas’s leaf monkey).

Po chwili w oddali ukazał się orangutan, który zbliżył się do wodospadu. Pobiegliśmy, żeby uchwycić kolejną ‘’gwiazdę’’ tego dnia na naszych zdjęciach 🙂

Przewodnicy mówili, że często spotyka się w tamtejszej dżungli również orangutana nazwanego przez wszystkich Mina, ale jest to jeden z agresywniejszych orangutanów na tym terenie.

Orangutany jedzą trzcinę cukrową, duriana, mango, ananasa, banany, marakuję, mandarynki (czyli praktycznie każdy owoc, który jest w ich zasięgu):
Mieliśmy wspaniałą grupę: w większości Czechów (bardzo z resztą nam bliskich kulturowo 🙂 był ubaw po pachy :P) oraz Thomasa, Niemca, która przyjechał na delegację do Indonezji i Singapuru, a mieszka w Holandii. Do wieczora przegadaliśmy o podróżach, każdy z naszych towarzyszy miał za sobą sporo doświadczeń 🙂 Poza tym kolejna para Czechów dołączyła do nas do obozu i opowiadali jak jeden z orangutanów ukradł im plecak, który położyli na chwilę na ziemi i go zmasakrował. Przewodnik pomógł im go odzyskać. Najlepiej jest trzymać wszystkie rzeczy przy sobie i poruszać się w bezpiecznej odległości od zwierząt słuchając wskazówek przewodnika, a wszystko będzie OK.

Kolacja była wyborna i zorganizowana nieco w romantycznym nastroju przy świecach w namiocie na ziemi. Był kurczak w różnych wersjach, rybki na ostro, tofu, ziemniaki, warzywa, ryż, sałatki, i chipsy krewetkowe:


Potem dostaliśmy owoce, a następnie po jakiejś godzinie orzeszki ziemne, chipsy z krewetek i herbatę imbirową. Przegadaliśmy do 23:00, a spaliśmy w takim namiocie:

Następnego dnia z rana moc wrażeń naokoło jako, że makaki, langury i warany zaczęły szaleć blisko naszego obozu.

Poczęstowano nas herbatą, kawą i ciastkami. Potem przyszła pora na śniadanie: tost podwójny z jajkiem, ogórkiem i pomidorem. Potem dano nam chwilę relaksu i za godzinę już dostaliśmy zupę z noodlami (niestety makaron był z zupy instant..), która była gotowana na wywarze z warzyw; potem żółte arbuzy i ananasy (także sporo jedzenia jak na początek dnia).

Następnie po 20-minutowym trekkingu dotarliśmy do rzeki, skąd na oponach zjechaliśmy z jej prądem aż do Bukit Lawang. Oczywiście przemoczeni do ostatniej nitki dotarliśmy do naszego guesthouse’u, ale była niesamowita frajda:

Nasze spotkanie z orangutanami to taka perełka w trakcie naszej podróży. Nie da się opisać we właściwy sposób emocji, które wtedy nam towarzyszyły. W singapurskim zoo już je widzieliśmy rok temu, ale to zdecydowanie nie to samo.

 Co zabrać ze sobą na trekking?

– latarkę

– śpiwór (w namiocie mieliśmy tylko twarde materace a poza tym robi się chłodniej w nocy, więc warto je wziąć ze sobą)

– 2 butelki wody

– mydło

– mokre chusteczki do higieny

– buty do wody (ewentualnie klapki/japonki)

– strój kąpielowy

– nieprzemakalny płaszcz

– spray na komary

– krem z filtrem

 

Gdzie spaliśmy w Bukit Lawang?

Zabukowaliśmy nocleg w Ida Guesthouse przez agoda.com. Spędziliśmy tam pierwszą noc, potem poszliśmy na trekking i zostawiliśmy tam ciężkie bagaże, a potem spaliśmy tam jeszcze raz. Za pierwszą noc zapłaciliśmy 35zł za pokój, a za kolejną wyszło nas 22zł za pokój jako, że na agodzie pojawiła mi się zniżka, więc skorzystałam 🙂 Ogólnie nie trzeba nic wcześniej rezerwować w Bukit Lawang, bo noclegów jest od groma i wszędzie są podobne ceny tzn. około 100.000ID/30zł za pokój.

Jedzenie jest naprawdę tanie jak na tak turystyczne miejsce, zaczynając od kwoty 12.000IDR (3,60zł) za danie. Samo miasteczko jest urokliwe, z wieloma mostami wiszącymi nad rzeką, które ”łączą” je z dżunglą. Można się tam naprawdę zrelaksować 2-3dni.

Jak dojechać do Bukit Lawang?

Przylatując na Kuala Namu International Airport niedaleko Medan chcieliśmy pominąć wizytę w tym mieście i udać się od razu do Bukit Lawang. Wsiedliśmy w autobus do Binjai za 40.000IDR/12zł od osoby, a potem w Binjai powiedzieliśmy, że chcemy jechać do Bukit Lawang i nas skierowali do minivana. Uwaga! Zażądają od Was kwotę 50.000IDR/15zł od osoby (wszystkie osoby z naszego trekkingu naciągnęli na kasę), a tak naprawdę powinniście zapłacić nie więcej niż 25.000IDR/7,50zł od osoby. Powiedziałam do gostka od busa, że to nie jest prawdziwa cena za osobę i nie miał wyjścia. Najlepiej miejcie odliczoną kasę, bo często mają wymówkę, że nie mają Wam jak wydać, więc muszą zatrzymać resztę…

 

Z noclegów w Medan blisko lotniska (jak już nie macie wyboru i musicie się gdzieś przenocować) z ręką na sercu możemy Wam polecić Kuala Namu Guesthouse (jakieś 14km od lotniska), do którego dojedziecie shuttle busem za 20.000IDR/6zł i nie musicie pchać się w miasto. Za noc w tym miejscu zapłaciliśmy 150.000IDR/45zł za pokój ze śniadaniem.

 

2 Replies to “Spotkanie z sumatrzańskimi orangutanami – nasze wspomnienia z 2-dniowego trekkingu w dżungli :)”

  1. przepiekne zdjecia i swietna przygoda 🙂 hehe dobrze ze byliscie tam z przewodnikiem, przynajmniej nie bylo mozliwosci zaginiecia 😛 ja bym sie chyba bala zaglebic w dzika i pierwotna dzungle, ale zdecydowanie jest to warte widokow i przezyc 😛 no coz pozostaje mi sledzic waszego bloga i podziwiac zapierajce dech w piersiach zdjecia 🙂

    1. Witaj Kasiu! Bardzo nam miło 🙂 zerknęlismy też do Ciebie na stronę i widzimy, że też sporo podróżujesz 🙂 Bardzo się cieszymy, że zdjęcia się podobają. Zapraszamy na już wkrótce kolejne relacje z naszej długiej podróży. Pozdrawiamy

Skomentuj Kasia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *